*Julka*
Obudziło
mnie coś obślinionego i szorstkiego na policzku. Leniwie otworzyłam oczy i
podniosłam się. No tak przecież uprowadziłam psa. Wstałam i rozprostowałam
kości. Potem nasypałam cerberowi karmy i dałam wody. To dzisiaj. Dziś zobaczą
mnie po raz pierwszy od śmierci. Będę walczyła razem z nimi. Przeciwko Zaynowi,
czy to dziwne, że zaczyna boleć mnie brzuch? Czemu mnie boli brzuch, skoro my
nigdy nie byliśmy razem? Byliśmy przyjaciółmi, ale jego zdrada boli. Czemu
zostawił naszych przyjaciół, skoro tylko mnie nienawidzi? Nie będę się nim
przejmować, bo dostanie nauczkę. Zaczęłam przecinać skórę lwa nemejskiego, a
potem za pomocną mocy zmieniać skrawki w peleryny. Szybko skończyłam, dlatego
ubrałam pelerynę ojca i przeniosłam się do Sawet, do naszego pokoju. Nie
przewidziałam tego, ponieważ wszyscy siedzieli na łóżkach. Położyłam nakrycia
na łóżku Destiny i chciałam odejść.
-Co to
jest?- zapytał Harry. I co teraz przecież rozpoznają mnie po głosie. Chociaż
może i nie? Złapałam prawą dłonią za policzek i zaczęłam sie zastanawiać nad odpowiedzią.
-Załóżcie to
na wojnę- powoli miałam iść, ale znowu pytania.
-Kim
jesteś?- otoczyli mnie, chociaż nie widzieli. Spojrzałam na autora tych słów,
którym była Aga.
-Dowiesz się
już niedługo. Bądźcie o 12.10 na Placu Świętego Piotra w Rzymie. Pomogę
-Zaczekaj,
czy ty… - zawahał się Tomlinson- czy ty jesteś duchem?
-Nie
-A Julka? Co
z nią?- dopytywała Dess.
-Po prostu tam
bądźcie – zniknęłam. Dziwnie się czuję okłamując ich, ale dowiedzą się za kilka godzin.
Teleportowałam się do swojego pokoju we Florencji. Z garderoby wyjęłam ubrania
i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam na jeszcze wilgotne
ciało czarną bieliznę. Na górę czarne szorty z ćwiekami, czerwoną bluzkę na
ramiączkach oraz szarą kurtkę. klik. Na stopy założyłam buty. Pomalowałam oczy
eyelinerem i tuszem, a usta szminką. Mimo, że jestem nieboszczykiem chce dobrze
wyglądać. Martwym też chyba wolno? Przeczesałam dłońmi włosy i głęboko westchnęłam.
Wróciłam do jaskini i zabrałam różdżkę Merlina, pas Hipolity, gwizdek oraz
mojego zwierzaka. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 12.10 już
czas. Przeniosłam się na miejsce bitwy.
*Agata*
Kim była ta
zjawa? Nie widzieliśmy jej, ale słyszeliśmy. Nie potrafimy rozpoznać jej po
głosie. Cały ranek, czyli od godziny odwiedzin tego… stwora? Nie, nie brzmiał
jak stwór. Mara. Też nie dobre określenie. To może mara, która jest naszym
sprzymierzeńcem? Tak, sądzę że to określenie jest o niebo leprze od stwora.
-A zastanawialiście
się, co będzie jak przegramy?- zapytały w tym samym czasie aniołki, a później
zachichotały. Często im się zdarza mówić w tym samym czasie.
-Kogo to
obchodzi, jak wyrwą nam serca to i tak nie będziemy się tym martwić, bo
będziemy martwi- wzruszył ramionami Harry. Popatrzyłam na Liama, który tępo się
na mnie patrzył. ‘Będzie dobrze, przejdziemy przez to razem’ przesłał mi myśl.
Ostatnio cały czas to powtarza. Zaczynam wierzyć, że on sam już w to nie
wierzy. Potrzebujemy motywacji, a na razie jesteśmy bandą pesymistów, którzy
mimo swoich niezwykłych umiejętności nie potrafią się zmobilizować i przystąpić
to bitwy, która zadecyduje nie tylko o ich losach, ale także całego świata.
Julka, albo i nawet Destiny by mogła nas zachęcić, tylko że Jula nie żyje, a
Dess nie ma ochoty. Cały czas powtarza nam, że to nie ma sensu. ‘Po co próbować
i się starać, skoro wiadomo, że od początku jesteśmy na straconej pozycji? To
tak jakbyś pływała w basenie z rekinem i liczyła na łut szczęścia, że cie nie
pożre, bo pojawi się inna ofiara. Tylko, że tej innej ofiary nie ma.’ To powiedziała
nam wczoraj. Nagle po całym pomieszczeniu rozległ się dźwięk jakby dzwonienia
budzika. Odruchowo spojrzeliśmy wszyscy na Louisa.
-O sorry-
powiedział speszony wyłączając źródło hałasu- 12.10 idziemy- wstaliśmy i
ubraliśmy się w peleryny przyniesione przez ‘Marę’.
-To jest
skóra lwa nemejskiego- stwierdził mój chłopak. Popatrzeliśmy na niego dziwnie.
Przecież nikt nie ma na tyle odwagi, aby zabić i oskórować tego lwa. No chyba,
że Herkules. Złapaliśmy się za dłonie i teleportowaliśmy do Włoch.
-Jesteście…-
stwierdziła Mara.
*Zayn*
Dziś bitwa,
będą walczyć o losy świata. Właśnie ONI będą. Mówiąc oni mam na myśli Aresa,
Nerona, Elijah’ a, Kacpra, Katherine, Susan i resztę armii sobowtóra Julii oraz
Agata, Liam, Louis, Harry, Elena, Alison, Bonie, Niall, Caroline i armia
światła. Heh nawet nie wiem po co im to. Wszyscy się pozabijają. Tak jak mówiła
wyrocznia: ‘Nie wiedzę niczyjej przyszłości’. Wnioskuję, że ten świat będzie
świecił pustkami. Nie będzie ludzi, zwierząt, roślin, magicznych istot. Nie
będzie życia.
-Zayn chodź-
leniwie wstałem z kanapy i teleportowałem się z Katherine oraz resztą na plac
bitwy. Tamci już czekali. Spojrzałem na nich, a później na ich przeciwników.
Nie będę walczył. Może jestem tchórzem, ale nie będę się w to bawił.
-Zayn,
jeszcze możesz zmienić zdanie- powiedziała jakaś istota. Wywróciłem oczami i
przeniosłem się do Sawet. Usiadłem na jakiejś skale położonej kilkanaście
metrów nas ziemią i opadłem na plecy.
-Szkoda, że
tak zajebisty świat będzie zniszczony- westchnąłem. Zamknąłem oczy i cieszyłem się
resztą tego dnia zagłady.
____________________________________
Hej postanowiłam dodać dzisiaj, wiem, że szybko, ale zmotywowaliście mnie komentarzami ;d postanowiłam potrzymać was jeszcze troche w niepewności ;p co myślicie o tym rozdziale?